niedziela, 25 października 2015

Brak uczuć

Nie mam już kompletnie  uczuć. Zaczyna to być coraz bardziej tragiczne w skutkach.
Nikogo nie kocham. Mam zonę i dziecko i praktycznie niczego do nich już nie czuję. Szukam i szukam, sięgam najgłebiej jak tylko potrafię aby rozpaczliwie cokolwiek znaleźć. I nic. Pusto. Nie ma we mnie niczego. Człowieczeństwo? A co to znaczy? Czuję tylko niechęć, złość, nienawiśc. Nawet bliscy mnie drażnią swoją obecnością. W domu panuje cisza... Klimat taki jak w normalnych rodzinach po jakiejś karczemnej awanturze, zdradzie i tym podobnych. A u nas wszystko jest w porządku... Czy raczej powinno być.
Bo to, że jestem wariatem powoduje, że nic nie jest i nie będzie już nigdy w porządku.
Jest mi z tym bardzo źle.
Jedynie rozmowy na fazie z podobnie jak ja popieprzonymi osobami mają jakikolwiek sens.
Ale już nawet na fazie nie potrafię rozmawiać z normalnymi, czy z bliskimi.
Nie wiem co robić.
"Pójść w świat" to chyba jedyna rzecz, którą mogę zrobić.
A raczej pójść w zaświaty.
Bez pozytywnych uczuć nie da się żyć.
To wszystko jest bez sensu.
Mało kto jest w stanie zrozumieć ten bezsens wewnętrznej pustki. To jest nie do wytrzymania.
Już nie wiem gdzie przed sobą uciekać.

piątek, 23 października 2015

Piątek....

Zmagam się z beznadzieją.
Zmagam się z myślami samobójczymi.
Zmagam się z życiem...
Zrywam wszelkie kontakty z ludźmi. Wkurwiają mnie. Nie potrafią/nie chcą pojąc co to znaczy zdychać.
Mama na mnie się obraża, że jej unikam, że nie odbieram telefonów. Kurwa mać! W jaki sposób stale zmagając się z myślami samobójczymi mam utrzymywać relacje interpersonalne z kimkolwiek z puli ludzi normalnych?
Uciekam każdego dnia z domu zaraz po tym jak tylko popołudniu pojawia się żona i syn. Ile to już lat? Siedem? Osiem?
Uciekam od nich,ponieważ roztaczam wokół siebie aurę beznadziejności. Uciekam ponieważ nie mam sił na zgrywanie normalności.
Jest mi źle w jakimkolwiek towarzystwie.
Żaluję każdej mojej opryskliwości i oziębłości w rozmowach z żoną. Żałuję , ale niczego nie mogę z tym zrobić. Udawanie pozytywnych emocji czy też fluidów zaczyna być sztuczne i niewykonalne.
Mam ochotę rzucić w diabły robotę. Ja niczego już od życia chyba nie chcę, tak więc po co ten tytaniczny wysiłek?
Mam ochotę przepić wszystko co mam, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że zakończy się to samobójstwem.
I tylko ten głęboko zakorzeniony we mnie, bezkompromisowy, prawicowy wojownik buntuje się przeciwko takiemu rozwiązaniu dostarczając mi dodatkowych cierpień....

środa, 7 października 2015

...nadal zdycham. Zmęczenie nakręcające depresję, która w "nagrodę" nakręca jeszcze większe zmęczenie.
Ja już zwyczajnie nie żyję.
Nie potrafię pojąc w jakim celu to znoszę? Może po trochu jestem masochistą?
Często siadam na ręce, na której mam stalowy zegarek ze stalowa bransoletą. Siedzę tak długo, aż ręka sinieje, a ból powoduje, że chce mi się sikać :D
Ponowne uwolnienie dopływu krwi i związany z tym ból jest...zajeebisty...najlepiej wychodzi mi to po pijanemu, kiedy granice tolerancji są daleko wyżej przesunięte :D
Może bez cierpienia nie potrafiłbym już żyć?
Żal mi żony. Coraz bardziej.
Ona się zajebiściee rozwija. A ja się zajebiściee zwijam.
Odkąd awansowała w fabryce dostała skrzydeł. Uczy się jednocześnie włoskiego ( firma gdzie pracuje jest włoska) i angielskiego. Dodatkowo kończy szkołę logistyczną. Przyszła do firmy jakaś nowa maszyna warta kilka milionów złotych i moja żona jako osoba szkoląca poznaje arkana obsługi tej maszyny. Przyjechał Włoch i w obcych językach dogaduje się z moją żoną na temat obsługi tego potwora. Od przyszłego tygodnia to ona będzie szkolić innych.
Opowiada mi o tym z wypiekami na twarzy. Gratuluje jej tych skrzydeł. Z całego serca. A jednocześnie zazdroszczę. Bo wiem, że gdybym miał stały dostęp do swojego intelektu to z pewnością już dawno byłbym ustawiony na decyzyjnym stanowisku w dużej firmie.
Moja żona mi to wszystko każdego dnia komunikuje, a ja gubię się już po kilku zdaniach i poza kilkoma, jakże sztucznymi i niecelnymi uwagami nie jestem w stanie niczego konstruktywnego powiedzieć. Zwyczajnie tego nie czuję. Nie potrafię Jej pogratulować, chociaż tak bardzo bym chciał...
Nie myślcie, że jestem jakimś menelem. Również zarabiam kasę. Nie będę się o tym rozpisywał. Zarabiam legalnie. Mam nienormowaną prace za którą jestem rozliczany na koniec miesiąca. Oczywiście na czarno. Co mnie cieszy. Gdy zdycham to nie pracuję. Gdy zdycham mniej to jakoś sobie radzę. Tylko że możecie sobie wyobrazić jak to jest pracować w stanach, jakie są bardzo często moim udziałem...
Moja praca wymaga intelektu. Pracodawca nawet nie podejrzewa z jakim pojebem ma do czynienia. Na szczęście bardzo rzadko ktokolwiek z zainteresowanych mnie widzi, pracuję głównie w terenie. Sprzedałem kit że choruję na padaczkę i chroniczne bóle głowy...
W stanach w jakich jestem ostatnio coraz częściej to tortura. Straszna, rozdzierająca tortura...
Mam pomału zamiar wyprowadzić się z domu. Myślę że czas pozbawić żonę i zwłaszcza synka ciągłego kontaktu z pojeebem.
Tak nie może dłużej być.
Nie mam zamiaru ich niszczyć mentalnie.
Myślę że będę w stanie zmobilizować się, sprężyć, aby w trakcie kontaktów z nimi trzymać pełen fason. Jestem już mistrzem w udawaniu, tym nie mniej nie jestem w stanie udawać przez cały czas.
Pozostały czas, w samotności będę mógł wreszcie zdychać pełnowymiarowo, chlejąc w trupa, wyjąc i rzygając po ścianach wynajętej kawalerki...
A i potem, kiedy się wreszcie zapierdoolę z radością, może nie będzie to dla nich takim szokiem. Powinni być już do tego czasu trochę ode mnie już odzwyczajeni...
Dobry plan???

...bez tytułu...

Najbardziej beznadziejna w tym wszystkim jest świadomość nieskuteczności, lub wręcz szkodliwości praktycznie wszystkich leków, które przerabiałem...
Tak więc szpital niczego nie wnosi, czy nie wniósłby. Zwłaszcza, że znów zaczęlo by się szpikowanie mnie prochami, o których wiem z doświadczenia,że gówno dają, lub jeszcze szybciej zaprowadzają mnie na skraj przepaści. No ale psychol w psychiatryku nie jest nie jest partnerem do rozmów w temacie leczenia.
Świadomośc niemożności uzyskania jakiejkolwiek skutecznej pomocy jest dodatkowo przygnębiająca.
Jedynym ratunkiem wydaje się więc koniec egzystencji

poniedziałek, 5 października 2015

Przejebane

Bardzo mi przykro, ale to już chyba będzie koniec...
Od wielu miesięcy przenika mnie tylko i wyłącznie mniej lub bardziej nasilone cierpienie.
Cierpienie bezproduktywne, niezasłużone, a przede wszystkim bezkresne.
Cierpienie bez kresu jest cierpieniem całkowicie pozbawionym sensu.
Nie pamiętam już, kiedy odczułem jakąkolwiek pozytywną emocję. Nawet najmniejszą.
Prawdziwy uśmiech i błysk w oku przepadł gdzieś w odmętach szaleństwa.
Po cóż więc cierpieć skoro u kresu cierpienia jest tylko pustka?
Nie jestem już w stanie opisać jak wygląda moja codzienność. Nie jestem w stanie opisać moich relacji z najbliższymi.
Nie jestem w stanie napisać nawet jednego pozytywnego zdania.
I niech nikt nie waży się stwierdzić że przecież bywały chwile kiedy było ze mną dobrze.
Gówno prawda !!!
Ja cały czas gram normalność. Gram lepsze samopoczucie. Moje życie to jedna wielka gra. Ułuda normalności.
Czasami granie się udaje na tyle, że ktoś niewtajemniczony, czy nawet wtajemniczony da się nabrać.
Ale to wszystko jest gra mająca na celu chociaż chwilowe odciążenie najbliższych.
Gra, która mnie wyniszcza.
Tak naprawdę od wielu lat jest albo źle, albo bardzo źle.
Ostatnio często chce mi się płakać. Mam przeczucie, że większość rzeczy robię i widzę po raz ostatni w życiu.
Widzę góry, które zawsze kochałem- cierpię w milczeniu, gdyż WIEM że widzę je już po raz ostatni.
W czerwcu bylem kilka dni nad morzem - płakałem skrycie , bo WIEDZIAŁEM że widziałem je po raz ostatni.
Ktoś powie- zdycha a ciągle gdzieś jeździ.
Owszem jeżdżę- ale robię to dla żony i przede wszystkim syna. Niech maja jakieś wspomnienia.
To jednak straszliwy wysiłek. Wysiłek, za który płacę za każdym razem jeszcze większa depresją i jeszcze większa rozpaczą.
Uciekam z domu. Nie chcę już swoim obłędem obciążać najbliższych.
Wczoraj spałem pijany w trupa na podłodze w biurze, które sprzątam.
Nie chcę już dłużej obarczać swoją personą najbliższych, zwłaszcza syna, tak więc uciekam od nich, gdyż nie mam już siły, ochoty ani powodu aby nadal udawać...
To już naprawdę kres mojej drogi.
I te jebanee sprawy sądowe. Co dwa tygodnie. To jest bonus, który mnie z pewnością zabije. Nie doczekam do końca. Jestem tego coraz bardziej pewny...
Nie wiem jak przetrwać dzisiejsza noc. Nie wiem jak przetrwać kolejny dzień.
A przede wszystkim nie wiem już po co...

Jest bardzo źle...

...a ja jestem kompletnie rozjebany
Coraz częściej mam derealizacje i palącą od środka głowę.
Czerwony ryj i wrzące uszy.
I jestem tak strasznie stale wkurwiony. Tak strasznie że nie potrafię już nad tym panować. Stale się czuję jak pod ścianą śmierci, patrząc w wyloty luf karabinowych.
To napięcie mnie w końcu zabije
Obłęd
Muszę się zaraz spacyfikować wszystkim co mam w tej chwili dostępne...
Bo nie przetrwam kolejnych godzin

 Jeżeli przez najbliższe dni utrzyma się tak nasilony stan popierdolenia, odrealnienia, zalęknienia i depresji to trzeba się będzie zapierdolić...


... ...dojrzewam do decyzji, aby spieniężyć wszystko co mam i uciec.... gdziekolwiek, gdzie będę sam i w rozpaczliwy sposób zapić się na śmierć bez świadków mojego upadku...