piątek, 23 października 2015

Piątek....

Zmagam się z beznadzieją.
Zmagam się z myślami samobójczymi.
Zmagam się z życiem...
Zrywam wszelkie kontakty z ludźmi. Wkurwiają mnie. Nie potrafią/nie chcą pojąc co to znaczy zdychać.
Mama na mnie się obraża, że jej unikam, że nie odbieram telefonów. Kurwa mać! W jaki sposób stale zmagając się z myślami samobójczymi mam utrzymywać relacje interpersonalne z kimkolwiek z puli ludzi normalnych?
Uciekam każdego dnia z domu zaraz po tym jak tylko popołudniu pojawia się żona i syn. Ile to już lat? Siedem? Osiem?
Uciekam od nich,ponieważ roztaczam wokół siebie aurę beznadziejności. Uciekam ponieważ nie mam sił na zgrywanie normalności.
Jest mi źle w jakimkolwiek towarzystwie.
Żaluję każdej mojej opryskliwości i oziębłości w rozmowach z żoną. Żałuję , ale niczego nie mogę z tym zrobić. Udawanie pozytywnych emocji czy też fluidów zaczyna być sztuczne i niewykonalne.
Mam ochotę rzucić w diabły robotę. Ja niczego już od życia chyba nie chcę, tak więc po co ten tytaniczny wysiłek?
Mam ochotę przepić wszystko co mam, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że zakończy się to samobójstwem.
I tylko ten głęboko zakorzeniony we mnie, bezkompromisowy, prawicowy wojownik buntuje się przeciwko takiemu rozwiązaniu dostarczając mi dodatkowych cierpień....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz