wtorek, 12 stycznia 2016

CIąg dalszy pobytu w areszcie...




                                                                               *
To wszystko mi się zapewne śni. Na spacerniaku jeden z kolesi pyta mnie co ja dobrego ćpam, że tak wyglądam… Ciekawe kiedy i czy w ogóle jeszcze się obudzę. Lęk, napięcie i depresja osiągnęły już chyba apogeum. Zaczęły się bardzo poważne myśli samobójcze. Jest już naprawdę beznadziejnie. Cela wydaje się coraz mniejsza i bardziej duszna. Chodzę całymi godzinami od drzwi do ściany (jakieś dwa i pół metra). Nie potrafię w żaden sposób rozładować napięcia. To koniec. Dlaczego nie zabiłem się w tej jebanej windzie?
Chyba źle ze mną, wysłali mnie do psychologa. Czy mam myśli samobójcze? Oczywiście że nie. Przecież nie mogą się domyślić. Przeszkodzą mi wtedy w moim kiełkującym już powoli planie. Dowiaduję się, że w karierze „więziennej” psycholog już dwóch osadzonych z cyklofrenią popełniło samobójstwo…
                                                                                *
Informują mnie, że mam dziś widzenie. Spałem na siłę jak zwykle z głową pod kocem. Tylko wtedy jestem w miarę wolny od objawów. Czy aby na pewno mam to widzenie, czy mi się wydaje? Nie wiem ile już czasu tutaj jestem. Miesiąc? Dwa? Może rok?
Prowadzą mnie do jakiegoś obskurnego pomieszczenia. Okazuje się, że to pomieszczenie, gdzie trzymali mnie na początku i gdzie chciałem się powiesić na bluzie. Siedzi tam jakiś policjant, moja żona i brat. Dlaczego nie ma Rafałka? Może coś się stało? I tak mi nie powiedzą „dla mojego dobra”.
Czy to na pewno oni, czy może jakieś podstawione osoby? Przyłapuję się na tym, że nie pamiętam już jak powinni wyglądać. Z pewnością są dalece inni niż ich zapamiętałem. Kolejny atut za samobójstwem. Jestem już kompletnie pojebany.
Staram się ze wszystkich sił pokazać im, że jest OK. Nie mogą się domyślić jak dalece odjechałem. Nie chcę aby moja żona miała dodatkowy powód do zmartwień. Policjant nic się nie odzywa. Poinformował tylko, że jak zacznę mówić coś o sprawie, to przerwie widzenie. Zupełnie niepotrzebnie. W dupie mam całą tę sprawę, gangsterów, sędziów i sądy. Szkoda tylko, że przed samobójstwem nie uda mi się dokonać zemsty…
Rozmowa się nie klei. Jest chaotyczna. Nie widziałem żony chyba od dwóch lub trzech miesięcy. Jak tu nadgonić ten czas w godzinę? Niewiele z tej rozmowy pamiętam. Mam wrażenie, że zapomniałem porozmawiać o wielu, jakże istotnych sprawach. Jestem przekonany, że w domu jest coś bardzo nie w porządku. Nie wiem skąd to przeświadczenie. Kolejny demon z którym będę się zmagał następne tygodnie…
Znów jestem w celi. Jedynie reklamówka z normalnym jedzeniem, kosmetykami i słodyczami, które mi brat i żona kupili w kantynie utwierdzają mnie w przekonaniu, że mi się to nie śniło.
Po widzeniu jest jeszcze gorzej…
                                                                                   *
Mijają trzy miesiące. Wiem bo właśnie otrzymałem decyzję sądu o przedłużeniu aresztowania o kolejne trzy miesiące. Tak więc teraz to już będzie z automatu bankowo dwa lata. Tyle się czeka na pierwsze rozprawy. Do tego czasu mają cię w dupie.
Decyzja zapadła. Nie będę już na nic czekał. To nie ma sensu. Choroba osiągnęła apogeum
i zapewne objawy zawiesiły się już na zawsze.
                                                                                   *
Dobrze, że dywagując nad samobójstwem jeszcze w domu, zgłębiłem ten temat bardzo szczegółowo.
Dzięki temu wiem, że można powiesić się na leżąco. Ciężar głowy wystarczy do całkowitego zamknięcia tętnic szyjnych. Pierwszy krok – muszę za wszelką cenę dostać się na dolne łóżko (łóżka są piętrowe). Tak aby wieszając się mógł linkę zaczepić o łóżko znajdujące się nade mną.
Mówię lekarzowi, że mam stale zawroty głowy. Nakazuje przenieść mnie na dolne łóżko.
Tak więc jeden – zero dla mnie.
                                                                                    *
Postanowione. Gdy nie wypuszczą mnie do końca kolejnego trzymiesięcznego okresu aresztowania pierdolę to wszystko. Następnego dnia będą mieli niespodziankę, a ja, po raz pierwszy od trzech lat upragnioną ulgę i spokój.
                                                                                    *
Nikt nie może mi przeszkodzić. Tak więc z wielkim bólem odkładam skrycie połowę wieczornej tabletki Clonazepamu. Udaję, że połknąłem wszystkie leki jakie mi dają w związku z cyklofrenią (muszę to robić profesjonalnie, gdyż patrzą uważnie, czy się leki połyka), następnie je wypluwam tak, żeby nikt tego nie zauważył, odłamuję połowę tabletki clona i połykam resztę. Muszę odłożyć tyle, aby koledzy spod celi naprawdę twardo zasnęli... A i samemu nieźle się upierdolić. Samobójstwo nie jest łatwe. Obliczyłem, że zajmie mi to ładnych kilka tygodni… Czyli powinienem zdążyć z terminem…
Można raz na kilka tygodni kupić coś w kantynie za pieniądze wpłacone przez rodzinę na więzienne konto. Z tym, że połowę każdej wpłaconej kwoty zabierają na jakąś żelazną kasę, skurwiele (oddadzą po wyjściu). Ceny w kantynie z racji braku konkurencji są bandyckie…
Kupię dużą butelkę Coli i podzielę się wieczorem ze wszystkimi pod celą. Z tym, że wcześniej dopierdolę do niej wszystkie pokruszone na miał clony…
                                                                                    *
Musiałem znaleźć maksymalnie bezpieczny sposób na chomikowanie okruchów clona. Oczywiście nie powiem wam gdzie. Jak znajdą – będzie lipa.
                                                                                    *
W związku z tym, że odłamuję clona wieczorem powraca bezsenność. Ucieczka od choroby w sen staje się problematyczna, co powoduje, że czuję się za dnia jeszcze gorzej. Tak więc odkładam co drugi dzień…
                                                                                     *
Plan jest taki. Odcinam wcześniej kawałki prześcieradła, robię linkę. Zahaczam o górne łóżko. Powieszę się twarzą do materaca. Koniecznie muszę się zakneblować. Kto wie czy nie zacznę charczeć i nie obudzę kogoś mimo wszystko. To ma być samobójstwo, a nie frajerska próba samobójcza. Zmyślnie przygotuję sobie również węzeł, aby za plecami związać sobie ręce, kiedy włożę już głowę w pętlę. Obawiam się, że pomimo wszystko rozmyślę się w ostatniej chwili.
Potem już tylko zdecydowanie całym dostępnym ciężarem zacisnąć pętlę i za wszelką cenę wytrzymać te kilka sekund do utraty przytomności.
I CHUJ Z TYM POJEBANYM ŚWIATEM I LOSEM, NA KTÓRY NICZYM SOBIE NIE ZASŁUŻYŁEM!!!
                                                                                 *
Straciłem już do reszty wszelkie uczucia. Jestem jak robot zaprogramowany na autodestrukcję.
                                                                                  *
Mija jakiś miesiąc i mam kolejne widzenie. Również w asyście policji. Tym razem wpuścili Rafałka, mojego małego synka. Nie poznaję go kompletnie. Jest chyba dużo większy, mądrzejszy. A jednak coś jeszcze czuję. Prawie się rozklejam na jego widok. Płaczę ukradkiem, tak aby nie zauważył. Dużo więcej i mądrzej mówi. Fantastycznie pachnie. Jestem wyczulony na zapach normalnego ubrania, normalnych ludzi. Po celą wszystko śmierdzi stęchlizną z materacy, koców, spoconymi ciałami oraz przechodzonymi ubraniami„
Ma jakieś kredki i kartki, na których rysuje „dla tatonia” obrazki…
Chyba źle wyglądam, muszę mieć jakiś obłęd w oczach patrząc na żonę i mamę, która tym razem przyszła zamiast brata. A może tylko nadinterpretuję ich spojrzenia?
Koniec widzenia. Chcę zabrać obrazki, które Rafałek mi narysował. Taka kotwica z normalnym światem, do którego już nie należę.
Jebany klawisz nie pozwala mi ich zabrać!! Ty zajebany chuju, o co ci chodzi? Czuję, że dostaję zajoba i odjeżdżam. Zaczynam tracić kontrolę. Robi mi się gorąco w oczy, a to zły znak. Zaraz złamię tej kurwie kark, albo zmiażdżę krtań. To wbrew pozorom nie jest takie trudne. Przysięgam. Mówię mu, że za chwilę, jak już mój synek nie będzie widział, to wtedy niech mi je zabierze. Niech dziecku nie robi przykrości.
Nie i chuj.
Ty złośliwy, tępy zajebany cwelu. Już po tobie. Ja jestem już trupem, ale ty kurwo pewnie chciałbyś jeszcze pożyć? Robi się chyba za głośno. Widzę kątem oka, że Rafałek robi się zaniepokojony i wystraszony. Jakimś cudem odpuszczam. Nie chcę fundować mu kolejnej traumy. Szkoda, że już stąd nie wyjdę. Nie będzie okazji się rozliczyć z tą zajebaną kurwą…
                                                                                  *
Kilka razy jestem zabierany z aresztu do Komendy i do Prokuratury na tak zwane czynności.
Z aresztu przejmują mnie zawsze policjanci kryminalni z Komendy Wojewódzkiej. I w tym przypadku również uczciwie przyznaję, że zadziwił mnie ich pełen profesjonalizm i zero jakichkolwiek złośliwości czy też nieodpowiedniego traktowania.
                                                                                  *
Co kilka dni mamy kipisz. Obawiam się, że znajdą odkładane clony i szlag trafi cały plan. Nie znajdują. Nigdy nie znaleźli…
                                                                                  *
Niewiele rejestruję. Czekam… znów ogarnia mnie jakiś dziwny spokój. Mam gotowy scenariusz. Tylko to się liczy. Nie mam wpływu na swój los. Dawno się do wszystkiego przyznałem, a mimo to tutaj gniję…
                                                                                   *
Myślę, że mam już wystarczającą ilość Clonazepamu…
                                                                                   *
Czekam…
                                                                                   *
Zostało kilka dni do punktu zero. Nie wiem kiedy przeleciała jesień, Święta, zima. Na dworze robi się ciepło. W największe nawet mrozy, czasami samemu wychodziłem na spacerniak, gdzie robiłem, chodząc w kółko całe kilometry…
Znów jestem na spacerniaku. Otwiera się furta (spacerniak to mały plac, może dziesięć na dziesięć metrów, otoczony kilkumetrową blachą) i wołają mnie. Nie wiem po co. Prowadzą do celi. Obawiam się, że znaleźli Clony i będzie źle. Bardzo często trzepią nam celę w czasie spaceru…
Pod furtą do celi pytają mnie ile potrzebuję czasu, aby się spakować. Po co mam się pakować? A po to, że idę do domu. Cały się trzęsę. Nie potrafię zebrać swoich rzeczy. Większość swoich skarbów (chińskie zupki, pasta do zębów, jakiś sok, długopisy, znaczki, zeszyt, mleko w proszku i tak dalej) zostawiam kolegom…
Gdy jestem chwilę sam wydobywam Clony i spuszczam je do sracza…
Zbieram materac, poduszkę, te wszystkie plastikowe miski i inne duperele, które trzeba zdać i wychodzę. Ostatnie spojrzenie na celę. To miał być mój grób…
Idąc korytarzem widzę kawałek spacerniaka. Krzyczę do kolegów, że wychodzę…
Żal mi ich…
Jeszcze tylko formalności i zaraz wyjdę za bramę.
Cieszę się mniej niż powinienem…
                                                                                    *
Otwiera się brama. Widzę brata, który na mnie czeka.
Klaustrofobiczny, nierealny świat, który miał stać się moją trumną zostawiam za plecami.
Powinienem się cieszyć, skakać i krzyczeć z radości…
Lecz ja niczego już nie czuję poza wkurwieniem na cały świat.
Szukam w sobie czegokolwiek, jakichkolwiek ludzkich uczuć. Szukam siebie sprzed pół roku, oraz sprzed czterech lat choroby… Bezskutecznie.
Zwariowałem do reszty…
                                                                                    *

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz