piątek, 8 stycznia 2016

Retrospekcja

Witam
Ponieważ czuję się źle, a nawet bardzo źle i brak dostępu do swoich myśli uniemożliwia mi jakąkolwiek twórczość na odpowiednim poziomie pozwolę sobie posiłkować się ksiązką, którą napisalem


Splot pewnych wydarzeń zaistniałych w trakcie naprawdę obłednego nasilenia choroby doprowadził do mojego aresztowania i pobytu w areszcie śledczym. W kompletnym obłędzie i malignie bardzo niewiele brakowalo abym odebrał sobie już wtedy życie.
Myślę że te wydarzenia do reszty pogrzebały moje jakiekolwiek szanse na chody fragmentaryczny powrót do normalności.
Zwłaszcza że sprawy sądowe są cały czas w toku i każdego dnia doprowadzają mnie do skrajności wyniszczając mój umysł bez reszty....
Tak więc bedę posiłkował się fragmentami ksiązki...
"
Zdaję sobie sprawę, że ze względu na to, iż jestem chory psychicznie będziecie próbowali włożyć między bajki to, co dalej zostanie napisane.
Cóż. To wszystko niestety prawda. Ci co mnie znają, wiedzą, że tak było. Mam na wszystko dokumenty. Nie musicie wierzyć… ale przynajmniej z ciekawości poczytajcie dalej. Wasza wiara nie jest mi do niczego potrzebna.

(...) 

                                                         8 Listopada 2010
Jest chyba środek nocy. Śni mi się jakieś straszne walenie do drzwi. Próbuję to ignorować, ale nasila się, nie daję rady dalej zasnąć. Wybudzam się. Jest całkowicie ciemno. Walenie w drzwi nie jest snem!!! To się dzieje naprawdę!!
„Policja!! Policja!!! Otwierać!! Otwierać kurwa, bo wyjebiemy drzwi!!!”.
Nie wiem co się dzieje. Chyba już do reszty zwariowałem! To jakiś wyższy wymiar choroby… Może mam schizofrenię?
Idę i otwieram drzwi. W ułamku sekundy widzę tylko ostre światło latarek, potem jest już tylko huk w mojej głowie i zakrwawiony leżę na ziemi. Wrzeszczą i kopią mnie po głowie oraz twarzy. Terroryzują żonę, dziecko umiera ze strachu w łóżku. To koniec…


Zawieźli mnie na policyjny „dołek”. Syf, smród i gnój. Zabrali mi pasek, sznurówki. Nie pozwolili zażyć leków, które zabrałem z domu. Głowa mi pęka, nie mogę za bardzo ruszać szyją. Zabrali mi kołnierz. To miękki kołnierz tymczasowy, na którym zapewne można powiesić, czy jakoś tak.
Chce mi się pić. Na dołku nie ma sanitariatów. Trzeba się dobijać, żeby otworzyli i zaprowadzili do kibla, gdzie piję kranówę. Zmęczony pies jest chyba obrażony, że chcę iść do kibla. Za każdym razem robi łaskę i coś tam pierdoli pod nosem. Kurwa – za to ci płacą.
Na dołku jest też jakiś koleś. Załamany. Mały, szczupły, przerażony…
Chwilę z nim gadam. Zabił nożem kolegę. Kolegę, który rżnął mu żonę, kiedy on zapierdalał na TIRach zarabiając na spłatę kredytu mieszkaniowego… Ta kurwa, jego żona, powiedziała mu, że się wyprowadza do tego kolegi. Mało tego, powiedziała mu, że się z nim rżnie od lat i dzieci są nie jego, tylko tego kolegi…
Koleś nie bardzo pamięta co robił przez kilka dni…
Potem wziął kosę, poszedł do tego skurwysyna i na zimno go zapierdolił.
Szkoda, że zrobił to tak oficjalnie.
Noc to koszmar. Nie wiem czy śpię, czy leżę i majaczę. Nie wiem co mi się śni, a co jest owocem porytych myśli.
Rano, kiedy po mnie przychodzą jestem półprzytomny.
                                                                                  *
Odrealnienia ciąg dalszy. Wiozą mnie do sądu, a mnie to nic nie obchodzi.
Czy mam oczy otwarte, czy je zamykam świat jest tak samo nierealny…
                                                                                  *
Zamknęli mnie w sądowej klatce, na parterze sądu. Takich klatek jest tu całkiem sporo, przypominają pojedyncze cele znane z filmu „Ucieczka z Alcatraz”, jedna koło drugiej, oddzielone ścianami. Nie widać kto jest w klatce obok. Jest wielkie zamieszanie. Przecież rozbili grupę przestępczą. Pełno psów, a w każdej klatce ktoś siedzi. Widuję innych zatrzymanych tylko przez chwilę, kiedy ich wyprowadzają i wprowadzają do sąsiednich klatek. Patrzę na nich, oni na mnie. Typy „gangsterskie”, nie znam ich, ani oni mnie. Patrzą z zaciekawieniem. Mam obandażowaną głowę, która napieprza strasznie. Czuję nasilającą się derealizację. Oczywiście nie ma nic do picia. Piję tylko wodę z kranu w ubikacji, do której na prośbę prowadzają mnie na siku ze skutymi rękami. Bardzo nieprzyjemny sen na jawie. Nie potrafię się otrząsnąć. Oczywiście skurwiel na „dołku” policyjnym nie pozwolił mi zażyć ani wieczorem, ani rano leków, które wziąłem ze sobą z domu. Czuję że zaczynam dostawać zajoba. Ty tępy otumaniony milicyjną biurokracją cwelu bez jaj. Zaszyłeś się śmieciu w milicyjnej piwnicy i czekasz na emeryturę strugając twardziela z opasłym brzuchem…
A więc to nareszcie koniec. To ten dzień, kiedy wreszcie zakończę tę trwającą od kilku lat udrękę i jakże nierówną walkę. Nie mam wątpliwości. Mam ostateczny powód, na który cały czas czekałem. Tylko jak to zrobić. Milicjanci, których przydzielili do eskortowania mojej osoby to szczyle. Z tego co słyszę to dopiero po szkole, zaczynają w ich mniemaniu zaszczytną służbę dla dobra społeczeństwa. Nie mają pojęcia, że odpowiadają za żywego trupa, który już dawno ze śmiercią się pogodził, przetrawił i zwizualizował ją po tysiąckroć każdego dnia i nocy udręki. Przykro mi chłopaki, ale wam też się dziś oberwie od życia. Gdy już zacznę działać nie będzie miejsca na sentymenty.
Spokojnie. Muszę się wykazać pełnym profesjonalizmem. Drugiej szansy nie będzie. Już nie żyję, tylko jeszcze nikt o tym nie wie.
Moja kolej. Kują mi ręce i ciasną windą wiozą na któreś piętro Sądu. Milicjanci są rozluźnieni. Coś tam sobie gadają, uśmiechają się. Jaką macie broń chłopaki? Aha – Glock 17. U pasa w plastikowych kaburach. Dobrze się składa. Znam ten pistolet świetnie. Strzelałem z takiego i używałem podczas pracy w konwojach Poczty Polskiej. Kabura jest tak skonstruowana, że należy pamiętać, aby pistolet wyjąć jak najbardziej pionowo – inaczej przy wyrywaniu może się zaklinować. Glock nie ma zewnętrznego bezpiecznika. Bezpiecznik jest w języku spustowym. Wystarczy przeładować i walnąć sobie w głowę. Czy aby długość łańcuszka kajdanek pozwoli na przeładowanie? Czy aby zdążę włożyć sobie lufę do ust i strzelić tak, aby kula wraz z mózgiem wyszła potylicą? Zobaczymy. Czas się zatrzymał w miejscu. Ale jesteśmy już na górze. Prowadzą mnie na salę rozpraw gdzie trwa farsa. Przedstawiają mi zarzuty. Dziwne uczucie. Czuję się jakbym oglądał jakiś film. Kompletnie mnie to nie dotyczy, jestem tylko widzem, przyglądam się z boku. Gdy podaję swoje dane osobowe, kompletnie nie jestem ich pewien. To tak jakbym próbował sobie przypomnieć dawno zapomniany wiersz z dzieciństwa. Myślami już jestem na tamtym świecie. Mam was w dupie.
Czy się przyznaję? Tak. Nie. Właściwie to sam nie wiem co mam powiedzieć. Jak mam się przyznać do udziału w jakiejś zorganizowanej grupie przestępczej i osiąganiu stałych dochodów z tego powodu?? Wniosek o areszt, który zostanie rozpatrzony i ogłoszony później.
Wracamy windą na dół. Chłopaki nawet nie wiedzą co mi chodzi po głowie. Zakończymy to, gdy będziemy jechać ponownie na górę, celem wysłuchania jakże oczywistej decyzji o areszcie (przecież Polska już wielokrotnie była upominana przez Trybunał Europejski za zbyt częste i nieuzasadnione stosowanie aresztu – praktycznie każdy wniosek prokuratora w tym temacie jest niejako z automatu przyklepywany przez „niezawisły” Sąd). To, że mój adwokat dostarczył szybko wszelkie papiery psychiatryczne nie ma żadnego znaczenia. Jestem znów w klatce. Decyzja zapadła. Kolejnej jazdy windą już nie przeżyję. Nie próbujcie mi przeszkodzić. Dla waszego dobra.
Jestem już całkowicie spokojny. Czas zaczyna płatać figle. Świat jakby się zatrzymał, a ja zamknąłem się w szklanej bańce spokoju i opanowania. Czuję rozluźnienie wszystkich mięśni twarzy. Dlaczego nie mogłem się tak dobrze czuć przez ostatnie lata? Ten spokój jest cudowny. Mistyczny.
Niespodziewanie w korytarzu naprzeciw mojej klatki widzę żonę. Nie do końca jestem pewien czy to ona. W stanach silnego odrealnienia, jakie mniej lub bardziej dręczy mnie stale od lat, mam trudności w rozpoznawaniu twarzy, nawet osób mi najbliższych. Bywało, że odbierając synka z przedszkola nie byłem w stanie zidentyfikować go w grupce biegających po placu zabaw dzieci… Już sam ten fakt powinien był skłonić mnie do samobójstwa. Okazuje się, że adwokat załatwił mojej żonie kilka minut na rozmowę ze mną. Wchodzi do klatki. Jest tak blisko, jednocześnie tak daleko. Ja przebywam już w innym wymiarze. Ten tutaj, to tylko zły sen, którego miłym elementem się stałaś. Po co tu przyszłaś? Wolałbym, żebyś zapamiętała mnie inaczej niż jako obandażowane, zaszczute zwierzę w klatce…Ale już niedługo pokażę wszystkim, że aż tak zaszczuty to ja nie jestem. Jestem niezłomny. Zaskoczę wszystkich. Nie wiem skąd moja żona wie co się święci. Może coś jej przed chwilą powiedziałem, zdradziłem się? Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Coś do mnie mówi, ale w obecnej sytuacji nie ma to już znaczenia. Za kilkanaście miesięcy mam nadzieję że o mnie zapomnisz i ułożysz sobie życie. Pragnę tego. Nagle docierają do mnie słowa:
– Nie zostawiaj nas samych, co ja powiem Rafałkowi …
Grom z jasnego nieba. Nagła burza zniszczyła cudowny spokój w przystani jaką sobie już w głowie stworzyłem. Co Ty mi zrobiłaś? Jak mogłaś? Jak mogłaś odebrać mi moc? Moja pewność siebie i spokój gdzieś się ulotniły. Jestem znów w szponach choroby. W niemocy, obłędzie, malignie rzeczywistości z którą już nie chcę mieć nic wspólnego. Nie dam rady w tej chwili zrealizować swego planu. Muszę jeszcze poczekać na ulgę, którą z pewnością niebawem sprokuruję. Ale jeszcze nie dziś…(...)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz